Mazowsze serce Polski nr 10

Jabłko mazowiecki produkt eksportowy

Pojemniki pełne jabłek w sadzie Autor: Fot. LUMIX2004/PIXABAY.COM

By założyć 1 ha sadu jabłoniowego, potrzeba nawet 200 tys. zł! A zyski? Nieprzewidywalne. Jak to zmienić?

Polska jest największym producentem jabłek w Europie i trzecim na świecie ‒ po Chinach i Stanach  Zjednoczonych. Co drugie jabłko na polskim stole pochodzi z Mazowsza. Tradycja uprawy jabłoni w regionie sięga czasów panowania królowej Bony. To ona była inicjatorką zakładania sadów w okolicy Grójca. Sprzyjający roślinom mikroklimat przesądził o tym, że zaczęto zajmować się uprawą jabłoni na szeroką skalę. Tak jest do dziś. W całym województwie jabłoniami obsadzone jest blisko 70 tys. ha, a zagłębie warecko-grójeckie nazywane jest największym sadem Europy.


Powierzchnia upraw jabłoni w ha w 2021 r.

  • 162 tys. ha – POLSKA
  • 70 tys. ha – MAZOWIECKIE
  • 21 tys. ha – LUBELSKIE
  • 21 tys. ha – ŚWIĘTOKRZYSKIE
  • 20,5 tys. ha – ŁÓDZKIE

Gęściej równa się korzystniej

Z roku na rok produkcja jabłek rośnie. Tegoroczne zbiory w Polsce zostały wstępnie oszacowane przez GUS na około 4,2 mln t, czyli o około 5% więcej w stosunku do 2021 r. Zdaniem analityków wzrost zbiorów jabłek, przy jednoczesnym zmniejszeniu powierzchni sadów, wynika ze zmian w sposobie nasadzeń i intensyfikacji upraw.

Jeszcze kilkanaście lat temu struktura nasadzeń wyglądała inaczej. Dziś drzewa sadzone są gęściej i są niższe. Zwiększa się tym samym wydajność z hektara.

– Owoce są lepiej wybarwione, co gwarantuje lepszą jakość. Poza tym na krótkich gałązkach podczas silnego wiatru są narażone dużo mniej na wszelkiego rodzaju otarcia. Łatwiejsza jest pielęgnacja, bo oprysk musi sięgać 70–80 cm, a nie jak kiedyś 3 m – wyjaśnia Karol Krygier z Walentynowa (gmina Lipsko) w powiecie lipskim. Wraz z żoną Edytą od 16 lat na 24 ha uprawiają jabłonie – Golden i Red Delicious, Gala i Red Jonaprince.


Koszt utworzenia 1 ha sadu „pod klucz”

  • sadzonki drzew – 45 000
  • tyczki bambusowe –12 000
  • spinki i materiały podtrzymujące – 15 000
  • konstrukcja przeciwgradowa – 100 000
  • instalacja nawadniająca – 8 000
  • ochrona przeciw szkodnikom – 5000
  • robocizna – 15 000

A może przejść na eko?

Choć sadownicy stale dopełniają wszelkich starań, by zwiększyć wydajność i efektywność pracy, branża sadownicza od kilku lat mierzy się z problemami. Począwszy od rosyjskiego embarga nałożonego w 2014 r., poprzez odpływ pracowników z Ukrainy spowodowany trwającą wojną, przez wielokrotny wzrost cen środków potrzebnych do uprawy (nawozy, środki ochrony roślin, paliwo, energia) aż po nieadekwatne – zdaniem rolników – sztuczne zaniżanie cen skupu surowca. Wszystko to sprawia, że dalsze zajmowanie się uprawą jabłoni staje pod znakiem zapytania.

– W naszej okolicy większość rolników i tak gdzieś dorabia – mąż, żona albo oboje. Bywa, że rozszerzają działalność o inne gałęzie. To bardzo przykre, że nie można się utrzymać z pracy w gospodarstwie – ubolewają Magdalena i Michał Kowalscy, którzy od 2008 r. przeszli na produkcję ekologiczną owoców. Certyfikat otrzymali w 2011 r. Uprawiają głównie jabłonie (29 ha), ale też wiśnie (4 ha), gruszki (1 ha) oraz czereśnie (1 ha) – łącznie na 35 ha. Gospodarstwo znajduje się w Sielcu (gmina Goszczyn) w powiecie grójeckim.

– Początki naszej przygody z produkcją ekologiczną były trudne, głównie ze względu na małą liczbę producentów ekologicznych, zwłaszcza produkujących owoce. Nie miałem z kim wymieniać doświadczeń. Wiedzę czerpałem z literatury zagranicznej. W praktyce różnie wychodziło, kosztowało mnie to dużo pieniędzy, zdrowia i nerwów – wspomina Michał Kowalski.

Sadownik zimą nie odpoczywa

Na rozpoczęcie sezonu sadownik nie czeka do wiosny. Z pracami rusza już w listopadzie, by przygotować drzewa do zimy i kolejnych zbiorów.

– Najpierw muszę uporządkować międzyrzędzia, czyli walczę z chwastami, podwieszam siatki przeciwgradowe, aby zalegający śnieg ich nie uszkodził. Wzmacniam pąki mikroelementami. Stosuję też preparaty miedziowe, aby zabezpieczyć korę oraz wapnowanie gleby. W grudniu zaczynamy cięcie. Zazwyczaj trwa 2–3 miesiące – wylicza pan Karol.

O ile w przypadku sadu konwencjonalnego chwastów można się pozbyć chemicznie, w przypadku tego ekologicznego stosowanie chemii jest zabronione.

– W moim sadzie, gdzie większość stanowią młode drzewka, walka z chwastami to walka wręcz. Przynajmniej tydzień zajmuje mi cykl uprawy gleby w międzyrzędziach. Często, kończąc kwaterę, muszę zaczynać od nowa. Żeby uporać się z trawą i chwastem, tygodniowo zużywam 400 litrów oleju napędowego. A sezon trwa wiele tygodni,  nie wspominając już o amortyzacji sprzętu i pracy ludzkiej – załamuje ręce pan Michał.

Jest oprysk, nie ma snu

Wczesną wiosną, gdy temperatura oscyluje w granicach 5 st. C., drzewa zaczynają się budzić. Dla sadowników to znak, że trzeba wsiąść na traktor.

– Na początku pryskamy tylko w nocy, bo do kwitnienia jest tzw. stan bezlistny, czyli nie ma naturalnej ochrony przed wiatrem. Około 80–90% zabiegów wykonujemy tylko w nocy ze względu na pszczoły. W okresie kwitnienia wkładamy przysłowiowe zapałki w oczy. Śpimy po 4–5 godz. A bywa, że nie śpimy wcale – wyznaje Karol Krygier.

Najważniejsze w całym procesie uprawy jest stałe śledzenie zagrożeń, jakie mogą wystąpić.  Infekcje grzybowe czy szkodniki mogą przesądzić o zbiorach. Z tego powodu właściciele sadów zazwyczaj sami wykonują kluczowe zabiegi, by mieć pewność, że zostaną wykonane prawidłowo i we właściwym momencie. Z opryskiem – zwłaszcza gdy chodzi o parcha jabłoni – nie wolno się spóźnić. Inaczej owoce pójdą na przemysł, czyli na soki i koncentraty.

– Czas na zastosowanie środków grzybobójczych jest bardzo ograniczony. Aby opryskać cały areał, potrzebuję 12 godzin. Zdarza się, że nad ranem oczy się same zamykają. Wtedy ustawiam budzik i drzemię chwilę w traktorze. Dlaczego pryskam sam? To trzeba zrobić precyzyjnie, inaczej tracę na zbiorach. Nie znalazłem osoby, której mógłbym zaufać – przyznaje pan Karol.

Skąd wiadomo, że doszło do infekcji, albo że już pojawiły się szkodniki? Z pomocą przychodzą: Państwowa Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa czy np. Instytut Praktyczny Sadownictwa IPSAD, z usług którego korzysta pan Karol.

– Stacja na bieżąco monitoruje temperaturę, stan wilgotności i podaje, kiedy mogło dojść do wysiewu zarodników, czas trwania i siłę wysiewu oraz czas wilgoci utrzymującej się na liściu-czujce. Jest to pewien model, na który trzeba wziąć poprawkę, bo naturalny liść nieco inaczej reaguje. Mając te dane, mogę je skonfrontować z własnymi obserwacjami, wprowadzić korektę i podjąć decyzję o działaniu – mówi pan Karol.

Liczy się czujność

Ile czasu ma sadownik, by ratować rośliny przed infekcją? To zależy. Nie każdy wysiew zarodników oznacza, że doszło do infekcji. Czas zależy w dużej mierze od temperatury. Im jest wyższa, tym szybciej trzeba reagować.

– Przy dużych opadach deszczu i temperaturze w okolicy 10 st. C mamy 120 godz. Jeśli było cieplej – około 15–20 st. C, czas skraca się do 70 h – precyzuje Karol Krygier.

Intensywna ochrona przeciwgrzybowa trwa do lipca. Nie oznacza to jednak, że można już odstawić opryskiwacz. Pojawiają się przecież szkodniki, które też potrafią spustoszyć uprawy. Nie można odpuścić do ostatniej chwili. Owoce, jak już urosną, trzeba przygotować do przechowywania, czyli zabezpieczyć przed pleśnią czy zgnilizną.

Nawet ubezpieczenie niepewne

Czy uprawa ekologiczna jest mniej pracochłonna, a dzięki temu bardziej rentowna?

– Większość moich drzewek posadziłem po 2015 r. Produkcja ma charakter intensywny. Pomimo że nastawiłem się na produkcję owoców deserowych, duża ich część trafia jednak do przetwórstwa. Ze względu na dużą powierzchnię upraw nie jestem w stanie zapewnić wysokokosztowych środków ochronnych, jak choćby siatki odgradowe – przyznaje pan Michał. I dodaje: – W produkcji ekologicznej przeciw chorobom grzybowym stosujemy środki ochrony oparte na siarce i miedzi, natomiast do walki ze szkodnikami stosujemy środki biologiczne, które są droższe od chemicznych.

Innym zagrożeniem, z jakim mierzą się sadownicy, są wiosenne przymrozki, które występują częściej niż gradobicia.

– Choć chciałem ubezpieczyć pola przed ich skutkami, zwykle odmawiano mi możliwości ubezpieczenia z dopłatami z budżetu państwa, tłumacząc się dużą niepewnością uprawy ekologicznej – żali się pan Michał. A pan Karol przyznaje, że – mimo opłaconego ubezpieczenia – o wypłatę odszkodowań musiał aż trzykrotnie walczyć z ubezpieczycielem w sądzie.

Chętnych do zbiorów nie ma

– Minimum 14 dni wcześniej trzeba przewidzieć, kiedy rozpoczniemy zbiór, bo musimy zachować okres karencji. Wszystkie środki ochrony roślin podajemy zgodnie z etykietą, aby towar nie został zdyskwalifikowany – mówi sadownik z Walentynowa.

Kto zbiera owoce? Większość sadowników korzystała z pomocy Ukraińców. Dziś, jak pan Karol, mogą liczyć tylko na kobiety.

– Ponieważ korzystamy z platform, praca jest lekka, choć mozolna i monotonna. Zbiór trwa od 30 do 40 dni po 8–10 godz. Zapewniamy lokum, ubezpieczenie i umowę w formie pomocnika rolnika – mówi sadownik z Walentynowa. Dlaczego nie zatrudnia Polaków? – Bo nie są zainteresowani. Polityka socjalna rządu oraz podnoszenie minimalnej stawki wynagrodzenia godzinowego sprawia, że nie ma chętnych do pracy – mówi wprost.

Z tego powodu zbiory organizuje wspólnie z rodzicami, bo jest to logistycznie łatwiejsze. Codziennie zrywają około 40–50 ton, co daje w sumie około 1500–1800 ton jabłek, które trzeba umieścić w chłodniach lub przygotować do transportu.

Brak rąk do pracy oraz odzewu na ogłoszenia skłonił państwa Kowalskich do włączenia się w inicjatywę samozbiorów, czyli samodzielnego zbierania owoców z drzew udostępnionych przez plantatora.

– To dobre rozwiązanie dla osób, które lubią łączyć przyjemne z pożytecznym. Z Warszawy to niecała godzina drogi. Niebawem nasz adres będzie także na www.szlakjabłkowy.eu – zaprasza pani Magdalena.


Leszek Przybytniak, wiceprzewodniczący sejmikowej komisji rolnictwa, klub radnych PSL.

Obecny sezon zapisze się jako jeden z najbardziej trudnych i nieprzewidywalnych. Utracone rynki wschodnie, niestabilność na rynkach światowych, wojna  w Ukrainie spowodowały, że produkcja owoców w Polsce stoi pod wielkim znakiem zapytania. Kłopot z dostępem do pracowników sezonowych, niebotyczny wzrost cen środków do produkcji sprawiają, że wiele gospodarstw staje na granicy płynności finansowej. Można się spodziewać zmniejszania obszarów upraw sadowniczych. W tej bardzo trudnej sytuacji powinny więcej wysiłku przyjąć na siebie przedstawicielstwa handlu zagranicznego poprzez pomoc w zawieraniu kontraktów handlowych, gwarancje bankowe w relacjach międzynarodowych, po organizowanie zagranicznych przedstawicielstw handlowych.


Zysk nie pokrywa kosztów bieżących

Sprzedaż jabłek trwa od jesieni do lata. Wszystko zależy do odmian, ale także możliwości ich długoterminowego przechowywania. Dzięki rozbudowanemu systemowi chłodni polskie jabłka trafiają na rynek tam, gdzie jeszcze nie ma dojrzałych owoców.

Od kilku lat cena jabłek, jaką otrzymują sadownicy, jest na podobnym, niskim poziomie. Waha się w granicach 70 gr–1,30 zł za kg za jabłka deserowe i około 35–38 gr za jabłka przemysłowe.

– To jedyny produkt na polskim rynku, który skutecznie oparł się inflacji. Jabłka ekologiczne są droższe tylko o około 15%, ale różnica w sklepach między produktem eko jest wielokrotnie większa. Komu na tym zależy, nie wiem... Ja sprzedaję je 10–15% drożej niż owoce konwencjonalne, a bywa, że i w tej samej cenie – dziwi się Michał Kowalski.

A Karol Krygier wspomina: – Eksport do Rosji był wysoko opłacalny. Od marca do lipca za jabłka otrzymywaliśmy około 2–2,5 zł. Cena była stabilna i nie mieliśmy problemu ze zbytem. Rozumiemy, że musiał być zerwany handel z Rosją, ale powinien być zapewniony zbyt na innych rynkach. W tej chwili – pomimo inflacji i upływu lat – otrzymujemy mniej niż 15 lat temu! Satysfakcjonująca cena to 2 zł za kg, a nie 1,2 zł. To nie pokrywa nawet kosztów bieżących – żali się sadownik z Walentynowa.

Wzrost cen prądu i paliwa dodatkowo zwielokrotnia koszty produkcji.

– Trzy lata temu 10 godz. pracy pompy nawadniającej kosztowało 15 zł. Dziś to jakieś 70 zł, czyli 5 razy więcej! Jednorazowe naładowanie wózka widłowego kosztowało
30 zł. Dziś muszę płacić 100 zł i wystarcza mi na 1 dzień pracy w sezonie zbiorów – wylicza pan Karol.

Michał Kowalski tłumaczy, że jeżeli chodzi o wielkość produkcji, to w dobrych latach jego produkcja stanowi 30–40% tego, co u jego sąsiadów w sadach konwencjonalnych.

– Cena, jaką otrzymuję za towar, jest tylko o 10–15% wyższa, więc o rekompensacie nie ma mowy. Nawet jeśli doliczę wysokość dopłat ekologicznych do hektara, która stanowi 1500 zł rocznie, to również – podkreślam – nie rekompensuje mi kosztów – wylicza sadownik z Sielca.

Jakie jabłka dla kogo?

W Polsce zarejestrowanych jest 71 odmian jabłek. Ale nie wszystkie uprawiane są na szeroką skalę.

– Przy wyborze odmian kierowałem się preferencjami rynków azjatyckiego i Wielkiej Brytanii. Dlatego np. zdecydowałem się na Red Deliciousa, który w Europie nie jest popularny, ale w Indiach i Wietnamie z racji pięknego, pełnego wybarwienia jest poszukiwany. W przypadku np. Gali mam kilka jej klonów. Różnica w terminie dojrzewania, która zależy od stanowiska pozwala mi rozłożyć w czasie zbiór, zapewniając optymalny moment – mówi sadownik z Walentynowa.

W sadzie pana Michała przoduje Gala i Idared, ale jest też Najdared, Cortland, Pinova, Gloster i Elise

Jabłko, które trafia do sprzedaży, musi spełniać określone normy jakościowe i wielkościowe. Są trzy klasy. Do pierwszych dwóch trafiają jabłka deserowe, natomiast do trzeciej przemysłowe. Co decyduje o klasie?

– Dla przykładu na rynek brytyjski intensywne wybarwienie Gali Brookfield w pierwszej klasie musi zajmować minimum 30–40% skórki. 20–30% wybarwienia kwalifikuje owoc jako klasa druga. Oczywiście w klasie pierwszej jabłko musi być praktycznie perfekcyjne, czyli nie może być uszkodzone, zniekształcone i nawet lekko obite. W drugiej dopuszczalne są słabsze wybarwienie, minimalne obicia, otarcia lub zniekształcenia, ale nie ma mowy o chorobach grzybowych bądź uszkodzeniach przez szkodniki. Trzecia klasa to jabłko przemysłowe, z których produkowane są m.in. soki i koncentraty. Tu trafiają pozostałe jabłka oczywiście bez nadgniłych – tłumaczy pan Karol.

Kontrola za kontrolą

Jest jeszcze kalibracja, czyli wielkość pojedynczej sztuki. Wszystko oczywiście przekłada się na cenę. Najbardziej pożądane są jabłka o średnicy 7–8 cm.

Zanim jabłko trafi do konsumenta, przechodzi jeszcze badania na obecność środków ochrony i substancji zabronionych. Z każdej partii pobierana jest próbka na obecność pozostałości pestycydów.

– Właśnie odebrałem wyniki tegorocznej kontroli i wszystkie moje owoce nie przekraczają dozwolonych norm zarówno tych unijnych, jak i rynków afrykańskich, azjatyckich i amerykańskich. Nie ma w nich też substancji zabronionych – z dumą mówi pan Karol.

W certyfikowanej produkcji ekologicznej kontroli jest jeszcze więcej. Podejmując się takich upraw, sadownik decyduje się na udział w 5-letnim programie w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich. Po upływie tego czasu może z niego zrezygnować lub kontynuować.

– Jeżeli chodzi o kontrole naszych upraw, zdarza się, że mamy je kilka razy w roku, na każdym etapie wzrostu owoców potem ich zbioru, a następnie w sprzedaży. Przeprowadza je głównie jednostka certyfikująca, ale także Wojewódzki Inspektorat Ochrony Roślin i Nasiennictwa oraz przedstawiciele kontrahenta – tłumaczy pan Michał.


Janina Ewa Orzełowska członek zarządu województwa (klub PSL)

Jesteśmy trzecim co do wielkości producentem owoców na świecie. Bez rynków zewnętrznych, bez rozwiniętego eksportu, nie jesteśmy w stanie całej produkcji zagospodarować w kraju. Nie bez znaczenia będzie zwiększanie spożycia owoców w Polsce. Jest to jednak długotrwały proces i efekty mogą być widoczne w dłuższej perspektywie. Dlatego zwiększenie spożycia i zintensyfikowanie eksportu powinno nastąpić równocześnie.


Kto kupuje polskie jabłka?

– Nasze jabłka w większości eksportujemy do Niemiec. Chcielibyśmy otworzyć się na nasz rynek krajowy – niestety – jest z tym problem. Pomimo starań i składania ofert w różnych miejscach, nie było specjalnego odzewu, a przecież mamy naprawdę dobre owoce. Niemcom smakują – podkreśla Magdalena Kowalska.

Pan Karol też nastawił się na rynki zagraniczne, bo konsumpcja jabłek w kraju na przestrzeni ostatnich lat spada. W latach 90. jedliśmy tyle jabłek, co Niemcy – około 20 kilogramów na osobę rocznie. Obecnie spożycie w Niemczech jest na podobnym poziomie, a w Polsce spadło do średniej unijnej, czyli około 12–13 kilogramów. To swoisty paradoks, że przy wzroście produkcji spada rodzima konsumpcja. Z czego może wynikać?

– Wystarczy spojrzeć na półki supermarketów, które uginają się od jabłek drugiej klasy, drobnych, bez wybarwienia, często z defektami kształtu. Taki owoc przegrywa z pięknie wyeksponowanymi jabłkami z importu. A przecież my też mamy takie jabłka. Dlaczego na rynek krajowy nie są kierowane jabłka najwyższej jakości? – pyta pani Magda.

Rolnik szuka pomocy, gdzie może

Na giełdzie w Broniszach sprzedających owoce jest znacznie więcej niż kupujących. Prosto od rolnika skrzynkę pięknych jabłek (15 kg) można kupić za 20–25 zł. Problem w tym, że chętnych jest niewielu. Jak przekonać konsumentów do częstszego sięgania po jabłka? Przy tak dużej produkcji trzeba polskie jabłka promować zarówno w kraju, jak i za granicą. Samorządy nie mają wielkich możliwości włączenia się w pomoc gospodarczą. Mogą zaś udostępniać tereny targowe, współfinansować promocję, wystawy, happeningi, również targi międzynarodowe. I tego typu działania podejmuje Samorząd Województwa Mazowieckiego.

– Od lat wraz ze Związkiem Sadowników RP organizujemy polskie narodowe stoisko na Międzynarodowych Targach Owoców i Warzyw Fruit Logistica w Berlinie. W listopadzie byliśmy na Asia Fruit Logistica w Bangkoku. Będziemy też organizowali wyjazd na wiosenne targi w Bejrucie. Targi to miejsce spotkań, prowadzenia rozmów B2B i nawiązywania współpracy. Obecność na targach to nie tylko promocja naszych wysokiej jakości owoców, ale jednocześnie szansa na zawarcie konkretnych umów – mówi radny województwa Leszek Przybytniak (sejmikowy klub PSL).

Pani Magda wzięła sprawy w swoje ręce i korzystając z programów samorządu województwa zdecydowała się na promocję swoich owoców w miejscowej szkole i przedszkolu.

– Braliśmy udział w projekcie realizowanym przez Stowarzyszenie Przyjaciół PSP w Sielcu: „Sieleckie przygody wokół zdrowia i przyrody”. Poprzez własnoręczne przygotowywanie przez uczniów soków z jabłek i gruszek, zachęcaliśmy do spożywania owoców – oczywiście tych ekologicznych. Mam nadzieję, że to mały krok do wyrabiania nawyku jedzenia naszych rodzimych owoców. Młodsi uczniowie byli ciekawi, ile soku jest w jabłku, więc po kolei przeprowadzaliśmy doświadczenia – z uśmiechem wspomina pani Kowalska.

Jedzmy polskie jabłka!


Konsumpcja jabłek na świecie (sezon 2019/2020, w proc.)

  • Chiny – 54
  • UE – 15
  • Stany Zjednoczone – 6
  • Turcja – 4
  • Indie – 3 
  • Rosja – 2
  • Iran – 3
  • Pozostałe – 13

Dietetycy zalecają jedzenie przynajmniej dwóch jabłek dziennie – rano dla urody, wieczorem dla zdrowia. Jabłka to źródło przeciwutleniaczy – witamin C i E oraz witamin z grypy B, minerałów i błonnika roślinnego. Są niskokaloryczne (około 50 kcal w 100 g), korzystnie wpływają na trawienie, oczyszczają organizm z toksyn, wspomagają pracę mózgu i pomagają regulować poziom cukru we krwi.

– Szczerze polecam nasze jabłka – przede wszystkim ze względu na smak i zapach jak sprzed lat, smakują dorosłym, dzieciom i niemowlakom – zachęca pani Magda. I dodaje: – Gdyby każdy czytający ten artykuł kupił ode mnie 5 kg owoców, nie musiałabym się martwić o zbyt.

A gdyby każdy Polak zjadał jedno jabłko dziennie, w ciągu roku skonsumowalibyśmy ich ponad 2,5 mln ton. Zrobilibyśmy to z korzyścią dla zdrowia i z pomocą tym, którzy nas „żywią i bronią” – dając im szansę na przetrwanie… Podejmiemy wyzwanie?


UWAGA
Informacje opublikowane przed 1 stycznia 2021 r. dostępne są na stronie archiwum.mazovia.pl

Powrót na początek strony