Mazowsze serce Polski nr 3

Praca w samorządzie jest jak żeglowanie

mężczyzna z zarostem stoi przed wejściem do urzędu marszałkowskiego przy ul. Jagiellońskiej w Warszawie

Bartosz Wiśniakowski w pracy samorządowej z powodzeniem połączył zdobyte wykształcenie i umiejętności z obszaru ochrony środowiska, ekonomii i zarządzania. Będąc jednocześnie radnym województwa i zastępcą burmistrza Wilanowa – jak mówi – najlepszej dzielnicy Warszawy, z pasją realizuje pomysły i konsekwentnie dąży do obranego celu.

– W polityce jak w sporcie. Są drużyny, kapitanowie i taktyka. Gdy się obierze kurs, trzeba się go trzymać. I konsekwentnie działać – twierdzi Bartosz Wiśniakowski, który z doświadczenia wie, co mówi. Jest radnym województwa i pasjonatem żeglarstwa. 

Monika Gontarczyk: Co Pana skłoniło, by wystartować w wyborach samorządowych?

Bartosz Wiśniakowski: Pracując w firmie doradczej, miałem styczność z samorządami. Widziałem ich potencjał, który nie był w pełni wykorzystany. W wielu urzędach wydziały działały jak księstwa udzielne, a ich pracownicy ze sobą nie współpracowali. Brakowało komunikacji poziomej. Zapewnienie jej jest rolą zarządzającego. Wtedy zaczęła się we mnie tlić myśl o starcie w wyborach. Druga przesłanka była polityczna. Rok wyborczy był trzecim z kolei rokiem rządów PIS-u w Polsce. To był czas decyzji szkodliwych dla Polek i Polaków. Już wtedy stało się dla mnie jasne, że jedyne, do czego zmierza partia rządząca, to centralizacja i zawłaszczenie, zaś sposobem na wprowadzanie zmian jest narzucanie rozwiązań wbrew woli ludzi czy niezgodnych z konstytucją. Musiałem się temu przeciwstawić. Rozmawiając z wyborcami, podkreślałem, że to właśnie oni będą decydowali, to ich energię i pomysły będziemy wyzwalać. Takie właśnie spojrzenie na władzę przedstawiałem, bo i takie uważam za właściwe.

Jak widać, wyborcy przyznali rację, skoro wybrali Pana na radnego.

W Warszawie stałem się elementem drużyny Rafała Trzaskowskiego. Drużyny, która w stolicy pokonała PiS w proporcji 60:40. Udało nam się wprowadzić do sejmiku 18 radnych. Na całym Mazowszu razem z drużyną Adama Struzika mamy przewagę w 51 osobowym gremium.

Używa Pan sportowego określenia. Dlaczego?

Celowo unikam pojęcia KO czy PSL. Uważam, że w samorządzie pojęcie drużyny utożsamianej z jej kapitanem jest bliższe mieszkańcom niż partyjne emblematy.

Przewaga, o której Pan mówi, jest jednak znikoma.

Fakt. To tylko jeden głos, ale on pokazuje, jak ważny jest dosłownie każdy głos. I jak bardzo jest skuteczny. W obecnym składzie, mimo różnych przeciwności losu, zaczęliśmy już trzeci rok sprawnego współrządzenia Mazowszem.

Czym się Pan zajmuje w sejmiku?

Moją główną domeną jest ochrona środowiska. Cieszę się, że na początku kadencji udało się uchwalić Plan Gospodarki Odpadami. Przyjęcie go (mimo opóźnienia z poprzednich lat) umożliwiło wszystkim jednostkom samorządu terytorialnego korzystanie w pełni ze środków europejskich przeznaczonych na gospodarkę odpadami. Udało się także uchwalić ambitny plan ochrony powietrza oraz uruchomić Mazowiecki Instrument Wsparcia Ochrony Powietrza, którego byłem inicjatorem. W jego ramach  dofinansowywana jest np. wymiana źródeł ciepła na ekologiczne. Jestem przekonany, że na koniec kadencji powietrze, którym oddychamy, będzie dużo czystsze. To, co wciąż przed nami, to aktualizacja strategii rozwoju województwa. Jest istotna z punktu widzenia zarządzania, bo trzeba uwzględnić w niej nową perspektywę unijną i kolejną dekadę, czyli do roku 2040. To najważniejsze zadania na najbliższy rok.

Wspomniał Pan o środkach unijnych. Propozycja ich podziału w kolejnej perspektywie Pana satysfakcjonuje?

Umowa Partnerstwa pozostawia wiele do życzenia. Została przygotowana ze złamaniem zasad obowiązujących w Unii Europejskiej. Jesteśmy zbulwersowani faktem, że został przyjęty ułomny algorytm podziału i alokacji środków. W jego konstrukcji pominięto wskaźniki regionu warszawskiego stołecznego, czyli uwzględniono 16, a nie 17 regionów statystycznych! To ewidentnie krzywdzi gminy i powiaty przyległe do stolicy. Stało się też coś niespotykanego – aż 25 proc. środków przewidzianych dla regionów przesunięto do rezerwy. To 7 mld zł.

Da się temu jakoś zaradzić?

Ta sytuacja przypomina mi podział środków z Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych, gdzie pieniądze były przyznawane arbitralnie. Raport Fundacji Batorego pokazał, że w większości środki były kierowane do samorządów zarządzanych przez ludzi z PiS-u. Wydaje mi się, że rząd chce ten manewr powtórzyć także z rezerwą środków unijnych. To wypacza idee partnerstwa i współdecydowania o wydatkowaniu unijnego dofinansowania. Oczywiście nie zasypiamy gruszek w popiele. Postulujemy zlikwidowanie tej rezerwy, a także ponowne przeliczenie programu, aby środki były adekwatnie podzielone. Obecna propozycja zakłada tylko 10 proc. tego, co region stołeczny otrzymał w poprzedniej agendzie. To niesprawiedliwy podział, któremu się sprzeciwiamy! Nasze uwagi zawarliśmy w stanowisku, które skierowaliśmy do premiera Mateusza Morawieckiego.

Myśli Pan, że to pomoże?

Mam taką nadzieję. Jeśli nie, kolejnym krokiem będzie zmobilizowanie samorządów, aby ostro aplikowały o te środki. To będzie swoista praca u podstaw, ale trzeba wykazać, że zaproponowane środki są niewystarczające. Udowodnienie tego nie będzie trudne. Zasoby budżetowe kilku gmin okołowarszawskich niewiele różnią się od gmin z Mazowsza regionalnego.

Pana praca, jak widać, to ciągłe przepychanki, swoiste boksowanie się.

Ja pracę samorządową porównałbym raczej do żeglarstwa, które jest moją pasją. Nieraz zdarzyło się na Atlantyku, że 9-metrowa fala przelała mi się przez pokład. Doświadczenie zdobyte na jachtach nauczyło mnie jednego: gdy się obierze kurs, trzeba go pilnować. I tak powinno być w polityce czy samorządzie. Wyznaczone cele trzeba osiągać mimo przeciwności losu. A w obecnej kadencji mamy ich sporo – pandemia, pomysł podziału Mazowsza. Ten ostatni w mojej ocenie jest wyrazem bezsilności partii rządzącej i sposobem, by zająć nam głowę i zepchnąć na boczny kurs. Ale my robimy swoje – konsekwentnie dążymy do obranych celów.

A jakie są Pana priorytety?

Powinniśmy w Polsce stworzyć społeczeństwo obywatelskie, a nie narodowe. Naszym celem powinna być Polska samorządowa, zdecentralizowana, żeby decyzje mogły zapadać możliwie najbliżej ludzi. Ludzi, którzy aktywnie tworzą wspólnotę i najlepiej wiedzą, jak dany problem rozwiązać lokalnie. Niestety, COVID-19 sprzyja dezintegracji społecznej. Obawiam się, że możemy zatracić tę obywatelskość także dlatego, że PiS narzuca, dzieli, wymaga traktowania swoich rozwiązań jako jedynych możliwych i najlepszych, nie wsłuchując się w głos społeczeństwa.


UWAGA
Informacje opublikowane przed 1 stycznia 2021 r. dostępne są na stronie archiwum.mazovia.pl

Powrót na początek strony